„Bo kto politykę robi, błotem rzucając, w końcu sam w tym błocie utonie” [FELIETON]
Robienie polityki z nagrań prywatnych spotkań polityków jest skandaliczne i niesmaczne. Każdy z nas ma prawo do prywatności i odrobiny życia bez presji pręgierza ocen społecznych. Nieważne, która strona to czyni.
Każdy z nas ma swoje obyczaje i rytuały prywatne – czasem śmieszne, czasem niezbyt przyzwoite. W końcu w domu czy w zaufanym kręgu znajomych można siarczyście przekląć, czy siedzieć w kapciuszkach w kształcie rekinów.
Wtedy polityk, prawnik, menadżer może swobodnie wyrazić swoje odczucia, które niekoniecznie muszą być zgodne z linią „partii”, „banku” czy „środowiska”. Bo sfera publiczna zawsze była i będzie częściowo zbudowana na pozorach i spełnianiu oczekiwań „elektoratu”. Najważniejsze, żeby mieć sumienie czyste i móc rano spojrzeć bez wstydu w lustro. Czym innym jest eleganckie niedopowiedzenie, a czym innym ordynarne kłamstwo.
Dramat zaczyna się, gdy postanowisz sferę prywatną oponenta upublicznić. A następnie kreować jego obraz w czarnych barwach, a samemu odgrywając świętego. Tylko taka polityka ma zawsze krótkie nogi. Stawiając siebie za wzór cnót wszelakich, ze szczytu spada na dno z głuchym tąpnięciem.
Wystarczy, że nagle wypłynie jak to po cichutku lubisz sobie rzucić tu i tam „przecinkiem”, a poglądy masz diametralnie inne niż deklarowane. I nazbyt często lubisz odkręcić kota. Bo kto politykę robi, błotem rzucając, w końcu sam w tym błocie utonie.
I czas zrozumieć, że prawda ma zadziwiającą tendencję do wypływania na wierzch. I wtedy wylewa się wszystko. I wtedy polityk zostaje niczym ten nagi król, tylko z twarzą Pinokia. Na szczęście twój twardy elektorat nuci pod nosem „okłamuj mnie, bo dziś wolę żyć w błędzie”… Tylko mam nadzieję, że jak najkrócej, bo mi ciąży przywódca kłamczuszek.